Myślałam, że to tylko zmęczenie. W szpitalu usłyszałam diagnozę: zator płucny

Miałam 67 lat, kiedy to się stało. Zawsze byłam raczej okazem zdrowia – nie paliłam, nie miałam nadwagi, wyniki badań książkowe. W rodzinie też nikt nie chorował na serce, żyły czy zakrzepy. Nie wiedziałam nawet, czym dokładnie jest zakrzepica, a tym bardziej nie przypuszczałam, że mnie to kiedykolwiek dotknie.

Tamtego dnia obudziłam się z dziwnym uczuciem zmęczenia. Ale nie takim, jak po nieprzespanej nocy – to było coś innego. Czułam się, jakby ktoś nagle odciął mi dopływ energii. Każdy krok sprawiał trudność. Myślałam, że może dopada mnie jakaś grypa albo po prostu mam słabszy dzień. W końcu człowiek nie młodnieje.

Ale z każdą godziną było tylko gorzej. Następnego dnia pojawił się silny ból po lewej stronie brzucha, tuż pod żebrami. Nie mogłam się położyć na tej stronie, każdy ruch sprawiał ból. Myślałam: może trzustka, może żołądek? Przecież to nie może być nic poważnego – jeszcze kilka dni temu lekarz mówił, że jestem w świetnej formie.

Nie poszłam do lekarza od razu. Była sobota. Pomyślałam: poczekam do poniedziałku. Ale wtedy zadzwoniła moja przyjaciółka, farmaceutka. Gdy tylko usłyszała mój głos i opisałam, co się dzieje, powiedziała stanowczo: „Nie czekaj. Jedź na izbę przyjęć. To może być coś z sercem albo zakrzep.”

W szpitalu trafiłam na bardzo czujnego lekarza. Choć narzekałam na ból brzucha, on skierował mnie od razu na tomografię klatki piersiowej. Zdziwiłam się. Przecież nie miałam duszności ani kaszlu. Ale kiedy wrócił z wynikami, spojrzał na mnie poważnie i powiedział: „To zator płucny. Rozległy.”

Zamarłam.

Potem było jeszcze USG żył w nodze. Diagnoza? Zakrzepica żył głębokich w lewej łydce – zupełnie bezobjawowa. Nawet nie wiedziałam, że coś tam się dzieje. Nie było bólu, nie było zaczerwienienia. Gdybym wtedy nie posłuchała koleżanki, mogłoby mnie dziś nie być.

Spędziłam dwa tygodnie w szpitalu. Wyszłam osłabiona, z listą zaleceń i leków. Długo nie mogłam uwierzyć, że tak blisko byłam śmierci, mimo że nic nie zapowiadało zagrożenia. Jeszcze kilka dni wcześniej biegałam po mieście, robiłam zakupy, planowałam wyjazd.

Dziś mam 74 lata. Od tamtej pory zakładam pończochy uciskowe nawet latem, dużo piję i regularnie się ruszam. Raz w roku robię „przegląd techniczny” – pełne badania krwi, echo serca, kontrola żył. I zawsze powtarzam bliskim: nie bagatelizujcie zmęczenia, duszności, bólu brzucha czy nagłych spadków sił. Czasem ciało mówi więcej, niż wyniki badań.

Tamto doświadczenie mnie zmieniło. Stałam się bardziej czujna, ale też bardziej wdzięczna. Cieszę się z rzeczy prostych – porannej kawy, promieni słońca, zapachu morza. Bo wiem, że mogłam tego już nie zobaczyć.

Comments

Loading...